Ostatnie pożegnanie The Stubs @ Pod Minogą, Poznań 19.10.2017 (wspomnienie)

 Nie, nie znałam ich wcześniej. Nie byłam jednym z tych fanów, którzy przyszli się pożegnać z kapelą, którą lubią. Przeczytałam gdzieś posta promującego pożegnalną trasę, weszłam na youtube i tam odpaliłam piosenkę Nations Of Losers. No i cóż, wpada w ucho, nie? Skoro grają w okolicy za cenę dwóch paczek tanich fajek to żal było nie pójść. Wyciągnęłam znajomą. Poszłam. Ze świadomością, że następnego dnia muszę wstać na rano do pracy (zapowiedziałam godzinne spóźnienie!). Ale... Takie pamiętanie o pracy, coś, co ściąga nas do rzeczywistości zdecydowanie utrudnia dobrą zabawę. Pamiętajcie, żeby nie pamiętać o pracy! 




KLUB POD MINOGĄ 

To był pierwszy raz, kiedy byłam w klubie Pod Minogą. Mieszkam niedaleko serca Wielkopolski, ale jednak nie jestem częstym bywalcem klubów w okolicy. Nie często chodziłam też dotychczas na te małe koncerty (ale to zamierzam zmienić). No i przyznać muszę - całkiem sympatyczne miejsce, przestronne - pomieści sporo ludzi. Koncert odbywał się na piętrze (podobno niektóre odbywają się na parterze). Jedyny minus wchodzenia na piętro? Wąskie schody w stylu starej kamiennicy. Jak ktoś za bardzo poleci w bajlando to może mieć problem z zejściem na dół bez spadania głową w dół. Ostrożnie, ludziska. Sala była podzielona na dwie strefy - przestrzeń pod sceną no i coś w rodzaju balkonu. Od tej pierwszej przestrzeni dzielą balkon jakieś trzy schodki. Są tam stoliki i krzesła, można skoczyć do baru (po prawej stronie, mijany podczas wchodzenia na salę), zaopatrzyć się w jakiś orzeźwiający napój i wrócić na miejsce. Całkiem przyjemnie. 

LAZY JACK AND THE SPINNING JENNY

Pierwszy zespół miał próbę dźwięku, kiedy znalazłyśmy się na sali. I wiecie? Po nazwie byłam przekonana, że będą mieli jakąś panią w zespole. Miałam nawet przez chwilę nikłą nadzieję na damski wokal... Później pomyślałam, że hej, może raczej gitarzystka? Ale przeliczyłam się totalnie, w tej kapeli nie znajdziecie przedstawicielki płci pięknej. Są panowie, jest tamburyn! Ten tamburyn to było coś. Wszyscy byli nim podjarani! I co? Niby trudno przekonać do siebie publiczność? No, nie. Wystarczy mieć tamburyn! Seryjnie. Im więcej tamburynu tym lepiej. WIĘCEJ TAMBURYNU!
Plus za wstawki między piosenkami, między innymi z filmu "Młode wilki", całkiem ciekawie to brzmiało jako przerywniki. Lubię tak. Za to wokalista niestety nie miał możliwości wypowiedzi, czy nawet przedstawienia zespołu. To jest jakiś patent dla tych wstydliwych wokalistów. Dla ludzi, którzy nie są dobrymi mówcami, czy po prostu stresują się mówiąc do innych ludzi tak bardzo, że zapominają słów. Bywa, nie?
Co do utworów, to żaden szczególnie nie zapadł mi w pamięci. Czy wybrałabym się na ich koncert jeszcze raz? No, być może. Są jacyś tacy.. Pozytywni. Pożyjemy - zobaczymy co z tego wyjdzie.
Ten koncert to był debiut na scenie dla tego zespołu.

LAZY CLASS 

A kto upadł w jednym miejscu to czasami wstaje w innym - razem z LAZY CLASS gra teraz perkusista rozpadającego się The Stubs. To był ich pierwszy koncert z nim w składzie. Od, taka ciekawostka na początek. Oni całkiem nieźle już rozbujali publiczność. Za sceną wisiała plandeka z wielkim logo zespołu. Nie umiem jednak jakoś szczególnie rozpisać się na ich temat, nie zapadło mi w pamięć nic konkretnego z ich występu. Może jedynie to, że fotograf biegał pod sceną i robił im sesje. I ludzie z publiki chyba też. Strzelały flesze i raziły po oczach.

THE STUBS

"Niech zdychają!" ale, że... że? Nie no, niech nie zdychają. Wiadomo dokładnie w jakim celu zorganizowany był ten gig, że to pożegnalna trasa, ale to trochę przykre. Taki dobry zespół, ledwo poznany, już schodzi ze sceny. Formacja składająca się z trzech muzyków podkręciła atmosferę na maksa. Nagle w klubie zrobiło się gorąco i to dosłownie. Nie zauważyłam tego wcześniej, ale na ich koncercie już na pewno były włączone wiatraki przy lampach. Pod sceną zrobiło się też dość gęsto. Zaczęło się jakieś pogo. Kolesie obok mnie zaczęli dyskutować, że "wooo, wokalista ma włosy jak Michał Szpak". Co. C O. Czasami trudno skupić się na koncercie, kiedy obok masz jakichś zjaranych ziomków snujących magiczne teorie.
Ludzie wchodzili na krzesła i stoły, żeby lepiej widzieć. Tłukło się szkło, a biedny pan barman biegał i zbierał. Tam działo się chyba dosłownie wszystko i trudno było to wszystko ogarnąć i zapamiętać.
Wokalista zespołu ma bardzo gadane, dobrze się go słucha. Piosenki no to wiadomo, klasa. W końcu dla nich tam poszłam. I szkoda, oj szkoda, że koniec.
Panowie, może jednak jakieś zmartwychwstanie?..


Wstawiłabym setlisty, ale nie próbowałam ich zdobyć. Wybaczcie. 

Koniec, koniec... trzeba było się zebrać i iść. W dolnej części klubu rozbrzmiewał właśnie z głośników utwór zespołu The Clash - Should I Stay or Should I Go. W mojej wersji brzmiał bardziej... Wanna stay but have to go. A chętnie przedłużyłabym ten wieczór o imprezę w klubie.. No nic, kolejny powrót do szarej rzeczywistości. 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

X Japan @ WEMBLEY ARENA LONDYN 4.03.2017 (wspomnienie)

Sabaton (+ Lordi, Babymetal) @ Atlas Arena Łódź 09.05.2023

Jak feniks z popiołów...